Chorowanki

18.2.16

Niniejszym ogłaszam, że się przebranżawiamy. Z Chatynki na domowy szpital. Znudziło nam się już pracowanie i chodzenie do żłobka, więc postanowiliśmy zmienić trochę zakres naszej działalności. Tak na spontanie zupełnie, rano dziecię skacze, biega i dom demoluje, a po drzemce nagle jakby mu ktoś bateryjki odłączył, zjazd totalny, co się zapalenie krtani zowie. Tak żeśmy zostali uziemieni do odwołania.

Nie powiem, stęskniłam się trochę za tym tuleniem, głaskaniem tej główki ślicznej i przytulaniem pućka w pućkę. Mimo wszystko wolałabym ten cały pakiet w trochę ciekawszych okolicznościach, ale jak się nie ma, co się lubi, to i z tym się uporamy. Załadujemy się tym tuleniem na długie miesiące.

Chore dziecię to upierdliwe dziecię, ale co się tu będziemy czarować, mój egzemplarz jest upierdliwy zawsze, niezależnie od poziomu CRP we krwi. Teraz mu się tylko ta upierdliwość zmienia, bardziej do noszenia i tulenia. Bez możliwości oddalenia się. Bice pracują, trzydzieści ton ciałka to nie przelewki.

Nurofen jednak działa cuda, ze spadkiem temperatury w dziecku na powrót włącza się prąd. Nadal charcha, chrypi, posapuje i plami podłogę wydzieliną nosową. Ale wbrew wszelkim prawom, choć wszystko wskazywałoby, że to on powinien paść pierwszy, jest w stanie zamęczyć wszystkich wokół. Biega, czaruje gości, dokręca śrubki, wierci dziury i rusza na szoping. Jest królem zabaw wszelakich. I strach się zagapić choć na chwilę, bo miśkowy pociąg może ci uciec sprzed nosa.


Myjcie rączki i noście czapki, bo syfy straszne w powietrzu, a od chorego dziecka gorszy może być tylko chory facet. Nawet nie chcę sobie wyobrażać combo. 

Zobacz także...

0 komentarze