Bilans ostatnich dni to milion wydanych monet, jeden rozbity samochód i częściowo ułożone podłogi. Czyli nie ma nudy.
Kojarzycie taki motyw weselny gościa, który w którymś momencie imprezy ląduje z głową w talerzu? Taki wyznacznik, że impreza jest udana, bez gęby w kotlecie nie ma dobrej zabawy, no nie było epicko po prostu. No więc u nas epicko jak nigdy, Ojciec Gnoma zasypia ostatnio w najróżniejszych konfiguracjach: na stole, pod stołem, w trakcie logowania do banku. Niby na koncie u nas takie emocje, a tu ziew, nuda i zgon, zanim się panie obejrzysz. Prawdę powiedziawszy i tak nie ma co tam zaglądać, bo dobiliśmy do dna, czy raczej sieknęliśmy się o niego łbem. Podsumowując: nie mamy niczego, mamy: rozbity samochód, plany, marzenia. Mogłabym jeszcze dopisać, że "siebie", ale to byłoby już trochę do urzygu, nie? Tak że darujmy sobie te tanie sentymenty.
Chciałam jeszcze napisać, że nie ma co płakać za Toyotką, bo najważniejsze, że nikomu nic się nie stało. Jednak jak już emocje trochę zeszły, to Wam powiem, że jednak zakwilę nad nią cichutko w kącie, bo wszak to była moja najukochańsza, wysłużona i wierna rodzinie Toyotka, wychuchana, zadbana i mimo wieku, co to kobiet pytać o niego już dawno nie wypada i przebiegu takoż samego, jednak zaskakująco ciągle na chodzie. Moja była, najmojsza, dopóki jej Ojciec Gnomiszcza nie wziął w swe posiadanie i nie poprowadził białołęcką drogą ku schyłkowi. Po sprawiedliwości, winy w tym jego nie było żadnej. Ale tej blond pindzie co do zagłady doprowadziła, nigdy nie wybaczę.
Czekamy jeszcze na ostateczną opinię rzeczoznawcy, ale wstępna wersja jest taka, że będzie szkoda całkowita. Czyli się nawet nie pożegnałyśmy.
I tak czekamy, czekamy i czekamy. Czekamy na Świętego Mikołaja, na tłustsze czasy, na spokojny wieczór (o weekendzie nawet nie wspomnę!), w ogóle na chwilę spokoju, na przeprowadzkę, na wiosnę i na wyprzedaże w Zarce (dobra, wiem, ciiiiiiiiiii). Nie czekamy jednak, jak czekać przystało, leżąc i pachnąc, ale w ciągłym kołowrotku. Nogi nam wchodzą, sami wiecie gnie, a nasza kochane Gnomiszcze widząc maść przeciwbólową łapie się za nią i jazda smarować gnaty. Czyli, że łączy się z nami w cierpieniu.
Powoli grzebiemy plany o przeprowadzce przed Świętami, przynajmniej przed najbliższymi. Niby jesteśmy już już już prawie na finiszu, ale ten finisz strasznie długi i wyboisty. Trzeba być bardzo uważnym, żeby sobie nogi nie złamać. Choć i tak mam wrażenie, że brniemy na przód jak struś pędziwiatr, a odkąd Majster pozbierał swoje zabawki z Chatynki i poszedł w cholerę, to już naprawdę ruszyło z kopyta. Tak szacując, zabraknie nam do Gwiazdki jednego tygodnia, więc kochany Święty, gdybyś zastanawiał się, co chciałabym w tym roku, to może trochę więcej czasu? I worek pieniędzy, no ale to wiesz nie od dziś.