Mam nadzieję, że wybaczycie mi to, że ostatnio trochę Was zaniedbuję, ale wiecie, jest grudzień, najgorętszy okres w roku, a u nas gorący po stokroć.
Tatę Gnoma widuję rzadko, zwykle kiedy śpi. Siedzi całe dnie w pracy, potem z jednej pracy przenosi się do kolejnej, tej naszej, niepłatnej, chatynkowej. Wpada w porze mycia Gnomiszcza, obaj zawsze celebrują tę chwilę. A potem starszy z młodszym padają, zanim zdążę otworzyć wino.
Ciężko mi trochę i tęskno ostatnimi czasy, ale wiem, że to wszystko jest po coś. Po TO, żebyśmy jak najszybciej przenieśli się na te nasze własne cztery kąty. Naprawdę strasznie to doceniam. Termin "tuż-przed-świętami" wciąż jest realny, choć zaprawdę powiadam Wam bardzo, bardzo, bardzo ambitny. Jeśli się uda, to chyba osobiście mianuję Ojca Gnoma królem Polski. W sumie, w tych smutnych obecnych czasach myślę sobie, że to byłby najlepszy wybór. Dla wszystkich, więc nie ma to tamto, kibicujcie. Razem będziemy mu się kłaniać i płacić należną daninę.
Ale nawet jak się nie uda, to te kilka dni obsuwy, też takim dramatem nie będą, a i stanowisko premiera takie złe nie jest.
Plan jest taki, że jutro (JUTRO!!!!!!! OGARNIACIE?!?!?!) majstrowie kończą. W weekend układanie podłóg drewnianych, w poniedziałek montaż kuchni. Zostają nam jeszcze schody i drzwi też na dniach. Z drzwiami może być różnie, na dwoje babka wróżyła, starczy kasy, czy nie. Ale te od kibelka by się przydały, co nie? Zerkam sobie jeszcze na listę najpotrzebniejszych zakupów i już wiem, że muszę przedefiniować moje znaczenie słowa "najpotrzebniejsze". Czyli że "najpotrzebniejszych" drzwi do kabiny, kanapy czy lustra mogę się spodziewać gdzieś tak za rok, a to i tak będzie nieźle. Na lepsze jutro odkładam moje marzenia o powolnym sączeniu grzanego wina przed kominkiem. Jeśli z tej wizji uda mi się zebrać kasę choćby na goździki, to i tak będzie nieźle.
Marzyło mi się strasznie, żeby w tej naszej Chatynce poczuć tego tak zwanego ducha świąt, ale i z tym raczej kicha. Nie będzie miliona lampek, blasku ognia bijącego od kominka, świeczuszek, stroików. Pewnie nie będzie nawet choinki, bo choć ogarnęłam super opcję [klik!], to nawet nie wiem, na kiedy mogłabym ją ogarnąć, więc wstrzymuje działania wszelakie. Prawdopodobnie to będą moje pierwsze święta bez towarzystwa świeżego iglaka w domu. Z Ojcem Gnomiszcza mamy skrajnie odmienne wizje świąt i w tym temacie pewnie nigdy się nie porozumiemy. On najchętniej bojkotowałby te całe obchody, a starego z brodą w tandetnym wdzianku wysłałby do lamusa. Zapytany o to, jak będziemy spędzać w tym roku święta bez chwili wahania odparł "We własnym domu, otoczeni ostrokołem, z wieżyczką snajperską, wcinając pizzę". I choć w moim odczuciu naprawdę wiele pozostaje do życzenia, gdzieś tam go rozumiem. Bo mimo wszystko wiem, że choć ta wizja świąt daleko odbiega od mojej wymarzonej, to i tak będzie najpiękniej. Bo z NASZĄ Chatynką (w wersji optymistycznej: w niej, w wersji pesymistyczniej: już prawie w niej). A z całą resztą może spróbujemy za rok?
Plan jest taki, że jutro (JUTRO!!!!!!! OGARNIACIE?!?!?!) majstrowie kończą. W weekend układanie podłóg drewnianych, w poniedziałek montaż kuchni. Zostają nam jeszcze schody i drzwi też na dniach. Z drzwiami może być różnie, na dwoje babka wróżyła, starczy kasy, czy nie. Ale te od kibelka by się przydały, co nie? Zerkam sobie jeszcze na listę najpotrzebniejszych zakupów i już wiem, że muszę przedefiniować moje znaczenie słowa "najpotrzebniejsze". Czyli że "najpotrzebniejszych" drzwi do kabiny, kanapy czy lustra mogę się spodziewać gdzieś tak za rok, a to i tak będzie nieźle. Na lepsze jutro odkładam moje marzenia o powolnym sączeniu grzanego wina przed kominkiem. Jeśli z tej wizji uda mi się zebrać kasę choćby na goździki, to i tak będzie nieźle.
Marzyło mi się strasznie, żeby w tej naszej Chatynce poczuć tego tak zwanego ducha świąt, ale i z tym raczej kicha. Nie będzie miliona lampek, blasku ognia bijącego od kominka, świeczuszek, stroików. Pewnie nie będzie nawet choinki, bo choć ogarnęłam super opcję [klik!], to nawet nie wiem, na kiedy mogłabym ją ogarnąć, więc wstrzymuje działania wszelakie. Prawdopodobnie to będą moje pierwsze święta bez towarzystwa świeżego iglaka w domu. Z Ojcem Gnomiszcza mamy skrajnie odmienne wizje świąt i w tym temacie pewnie nigdy się nie porozumiemy. On najchętniej bojkotowałby te całe obchody, a starego z brodą w tandetnym wdzianku wysłałby do lamusa. Zapytany o to, jak będziemy spędzać w tym roku święta bez chwili wahania odparł "We własnym domu, otoczeni ostrokołem, z wieżyczką snajperską, wcinając pizzę". I choć w moim odczuciu naprawdę wiele pozostaje do życzenia, gdzieś tam go rozumiem. Bo mimo wszystko wiem, że choć ta wizja świąt daleko odbiega od mojej wymarzonej, to i tak będzie najpiękniej. Bo z NASZĄ Chatynką (w wersji optymistycznej: w niej, w wersji pesymistyczniej: już prawie w niej). A z całą resztą może spróbujemy za rok?
Z ogromną niecierpliwością czekam już na te podłogi drewniane. Tego tak naprawdę brakuje, żeby Chatynka zaczęła wyglądem przypominać DOM. Póki co zapowiada się nieźle, ale jednak ciągle zalatuje remontem. No i schodów brakuje, ale jakby co zawsze możemy zainstalować Gnomisiowi linę, prawda?
A jeśli o Gnomie mowa, to okazało się, że jednak nie jesteśmy najgorszymi rodzicami świata. Pokój Gnomiszcza miał być szary, tak to sobie wymyśliliśmy, dla dodania sobie kilku punktów w konkursie na "rodzica roku" postanowiliśmy jednak przełamać tę szarość delikatnym błękitem. Imaginujcie sobie, miała być taka szarość z domieszką niebieskiego, shady grey, shady blue, no te klimaty. Po pomalowaniu wyszedł nam błękit, co to z szarością może mieć coś wspólnego tylko w mroku, niczym niedoświetlony.
Przyjechałam, zobaczyłam w pełnym świetle (tak! w grudniu też bywają słoneczne dni, choć trzeba się z rana uwijać, co by zdążyć przed zmierzchem), wyszło tak:
Nowoczesny design - kabina prysznicowa z grzejnikiem
Przyjechałam, zobaczyłam w pełnym świetle (tak! w grudniu też bywają słoneczne dni, choć trzeba się z rana uwijać, co by zdążyć przed zmierzchem), wyszło tak:
No i ja to kupuję. Szaty drzeć nie będę, przemalowywać też nie. Do kompletu napisaliśmy list do Świętego Mikołaja z prośbą o taki namiot i będziemy nakurwiać błękitem. Fajny, co? Jaram się nim jakby był dla mnie, mam nadzieję, że Gnomiszcze zapała podobnym entuzjazmem.
Poza tym życie toczy się też poza Chatynką. No i z tych poza Chatynkowych njusów jeden jest taki, że dziś mnie pocięli. Nie jakoś drastycznie, bo też wycięli mi tylko pieprzyka (ale heeeeloł! był chirurg! i znieczulenie! A ja taka dzielna! Więc chyba należy mi się odrobina współczucia?). Akurat trafiła się okazja usunięcia go prywatnie (NFZ rzadko bywa łaskawy) i w gratisie, a że nigdy za nim nie przepadałam, więc nie wahałam się ani chwili i jak głupia rzuciłam na tę opcję. No i na własne moje entuzjastyczne życzenie mnie znieczulili, wycięli, zaszyli i wysłali do domu, na odchodnym rzucając zakaz noszenia. Czaicie? Tak mimochodem, jak drzwi się już za mną zamykały. Dopiero wtedy dotarł do mnie cały dramatyzm sytuacji. Ja, szwy, 13 kilo Gnoma i przeprowadzka.
A, no i do Świąt się nie myję, bo zakaz moczenia szwów. Dziękuję, pozdrawiam.
Ja kontra Masa