Bardzo długi finisz
21.12.15
Hoł hoł hoł! Słyszycie już dzwonki przy saniach? My nie, nam je zagłuszają odgłosy wiertarki, wkrętarki, przycinarki. Praca wre, a zapowiadany koniec wciąż się oddala. Przeróbki, poprawki i inne kwiatki. Czas przedświąteczny też nam nie sprzyja, wszyscy myślami już przy stole, daleko od Chatynki.
Mi też trudno się skupić, jednocześnie chciałabym być trochę tu, a trochę tam. Z jednej strony wczuć się w te święta, leżeć, pachnieć i celebrować, z drugiej biegać już ze ścierą w Chatynce, szorować, zasiedlać gratami, odpicowywać. Wciąż jednak nie za bardzo jest tam dla mnie jakieś zajęcie, a jak znam życie, pojawi się w najmniej odpowiednim momencie. Póki co tak sobie więc krążę.
Poniosło mnie więc ostatnio na małe chatynkowe zakupy. Małe, bo wiadomo, ale jednak bez kilku rzeczy do życia obyć się nie da. Tak bardzo chciałabym móc dać się ponieść i brać, łapać, zapełniać koszyki. No ale nic, może innym razem. W jakimś innym życiu.
Więc tak. Mamy materac! Duży, twardy, chyba wygodny. Oby, bo naprawdę potrzeba nam trochę długiego, dobrego kimanka, które znamy już tylko ze wspomnień. Poza tym wieszak przy wejściu, miejsce zrzutu obuwia wierzchniego, zakup nieplanowany, ale też niekosztowny. No wszedł na mnie, nie chciał przepuścić i musiałam go wziąć ze sobą. Takie, o:
Ikea stajl.
Popłynęłam też w żyrandole. Nie wszystkie, bo też trudno mi w ciemno wybierać żyrandole do pustych (i bez perspektywy szybkiego zapełnienia) pokoi. Troszkę tylko zadbałam o estetykę wiszących kabli i zainwestowałam w to:
Fajne, proste i nie rujnuje zrujnowanego już konta bankowego. Z czasem nie żal mi będzie zastąpić czymś innym, docelowo zostanie pewnie na stałe w użytkowych kanciapach.
Paczaj: Ikea
Fajne, proste i nie rujnuje zrujnowanego już konta bankowego. Z czasem nie żal mi będzie zastąpić czymś innym, docelowo zostanie pewnie na stałe w użytkowych kanciapach.
Oświetlenie kuchni i górnej łazienki to moje perełki.
Długo szukałam czegoś w tym stylu, co nie kosztowałoby miliona monet. Ten mój występował też w innych kolorach, w tym miedzianym, który to absolutnie skradł moje serce. Stałam i myślałam, nie do końca jednak byłam przekonana, czy wpasuje się moją kuchnie. Zwyciężyła więc opcja bezpieczna, będzie się dobrze komponował z czarnymi, tablicowymi ścianami. Teraz poluje jeszcze na taką durnostojkę:
Już raz miałam ją w moich pazernych łapkach, ale stwierdziłam, że rozsądek, ekonomia, suchy chleb bez masła, no i sami rozumiecie. Teraz żałuję i czyham na kolejną okazję, żeby po nią podjechać. Chytry traci dwa razy, a koszt benzyny na pewno się w tą moją ekonomię nie wkalkulował.
Ale powiedzcie sami, czy to nie będzie zgrana para?
Teraz górna łazienka. Żyrandol i kinkiet. Zupełnie niełazienkowe. I ten kinkiet to też trochę naciągany. Żyrandol podobał mi się od jakiegoś czasu, chodziłam też koło niego jak pies wokół jeża. W pierwszym momencie najbardziej pasował mi do kuchni, ale jednak coś mnie uwierało. Wizja kuchenna od początku była inna (patrz wyżej), nie do końca pasowało mi to do stworzonego we łbie wnętrza. I nagle bach! Spłynęło to na mnie nagle. Patrzcie i podziwiajcie. Albo krytykujcie.
Do dolnej łazienki też coś mam. Takie małe, szklane coś. Nie do końca jestem przekonana, czy spełni swoją funkcję i czy da wystarczająco dużo światła. Ale hej, kosztowało 29,99! Dodatkowo mamy tam oświetlenie ledowe, a ja nie planuje spędzać akurat w tej łazience zbyt wiele czasu. Dajmy mu więc szansę! Sorry, tym razem bez zdjęcia Jest tak małe, że na fotę się nie załapało.
Już ze zdjęciem, ale podobnie do sypialni, ino większe, wypełnia kadr. Też szklane i też dające mało światła.
Ale nie po to jest sypialnia, żeby w niej robić pokój przesłuchań. Ma być klimatycznie i przytulnie. Do czytania książek i tak musimy zainwestować jeszcze w lampki nocne.
I na koniec. Wspominałam, że miałam chwilę zawahania przy miedzianym żyrandolu? To uczucie do miedzianego zakiełkowało we mnie i nie mogłam go tak po prostu zignorować. Przekierowałam z kuchni na przedpokój i mamy to:
Da radę?
Dobrze już nam znana ciocia
Dobra, teraz obiecane schody, co to miały być, a ich nie ma. Znaczy się trochę są, a trochę nie. Się robią i choć tak jakby trochę im jeszcze brakuje, to chyba widać już co nieco. Ja daję okejkę i biegnę kupować obuwie ochronne dla gości. Wiecie, takie z froterką, zakładane na buty, jak w muzeach.
Moje obecne bolączki to:
- Blat w łazience. Kupiliśmy drewniany, zaolejowaliśmy i zmieniła się koncepcja. Jest drewniany, robiony ze sklejki i właśnie ta sklejka zrobiła się po oleju trochę zbyt pstrokata jak na mój gust. Poza tym nie jestem przekonana, czy skompunuje się z podłogą. Póki co to chyba moje indywidualne odczucia, a przynajmniej tak mi wmawia otoczenie. Nie wiem, chciałabym go machnąć na ciemno, bardzo ciemno, jakiś brązowo-czarny, ale po oleju to już trochę jakby za późno. Rozważam jeszcze olej barwiący, ale sama nie wiem, czy kopać się z tym koniem. A przecież od tego zależy wybór szafki! Heeeelp!
- Jak urządzić garderobę, żeby była maksymalnie pojemna i funkcjonalna? No jak? Skąd wziąć nołhał? Jestem bardzo, bardzo, bardzo zagubiona. I mam zdecydowanie za dużo ubrań.
I łisz lista (top fajw):
- Wieszaki do garderoby, patrz: moje bolączki
- Lustra - póki co mamy tylko jedno, do dolnej łazienki. Na asap potrzebne jest jeszcze duże do górnej (głównej łazienki), ale jakie? Wiele zależy od blatu, patrz: moje bolączki.
- Szafka do górnej łazienki, jak wyżej.
- Duży, wygodny, rozkładany narożnik. Myślę, że szary, chyba, że nagle pokocham coś innego.
- Umeblowanie pokoju Gnomowego. Jest tam już wystarczająco niebieskiego i każdemu kolejnemu elementowi w tym kolorze mówię stanowczo i głośno NIE. Chciałabym to jakoś uspokoić, stłumić. Bardzo podoba mi się kolekcja mebli Spot z oferty VOXu. Paczacie? Paczajcie i wzdychajcie, jako i ja wzdycham:
W międzyczasie przechodzimy różne stany, od totalnej załamki, że nigdy przenigdy się już nie przeniesiemy, do zachwytu totalnego. Wczoraj dół, dziś ogromna duma z Ojca Gnoma. Z tempa, które sobie narzucił i z tego, jak wszystko, mimo wielu przeciwności, ogarnia. Brak słów. Poważnie, przejaśnia się i zaczyna być widać dom, a już na pewno przynajmniej podłogę. Powoli znikają kartony, folie, gruz, kurz i kiepy. Jeszcze będzie pięknie.
Póki co zżeram pierniczki, które miały zawisnąć na choince. Tej naszej choince, której już w tym roku na pewno nie będzie, więc chyba jestem troszkę rozgrzeszona? Na kolejne święta upiekę nowe. Wiecie, nawet pogoda nam takie figle płata, sama się nie może zdecydować, czy to zima, jesień, czy może jednak kwiecień. Więc skoro na te święta nam się nie udało wyrobić, to może to od początku zapisane było gdzieś tam w gwiazdach? Boże Narodzenie będzie, kiedy w końcu spadnie śnieg, znaczy się jakoś w maju, a na choince zawiesi się pisanki. Ino ze śmingusem dyngusem trochę lipa.
0 komentarze