Strasznie chciałam się tym z Wami podzielić, nie wiedziałam tylko w jakiej formie. "Tym" czyli historiami o ludziach, którzy nawiedzali nasz dom w okresie poszukiwania najemcy.
To się aż prosi o oddzielnego posta! Zwłaszcza w taki dzień jak dzień, kiedy naprawdę mam już wszystkiego i wszystkich powyżej uszu. No to dziś lecimy z luźnym offtopikiem.
Wiecie, mam swoje wady i co bym nie mówiła, to jednak oceniam ludzi po tym, czy zdejmują buty. Nie dajcie się zwieść kurtuazyjnym zapewnieniom, że "nieee, nie trzeba". Moje serce skradli Ci, którzy mimo wszystko zdjęli. Zwłaszcza w taką pogodę.
Była więc Pani na szpilkach, jakich nie powstydziłaby się Kim Kardashian. Pani wpadła do nas jak po ogień (zresztą cała była jak ogień, co za żywotność, co za temperament!) i na wejściu oznajmiła, że butów nie zdejmie, bo strasznie ciężko je wcisnąć z powrotem, ale, że w butach też nie wejdzie, bo pogoda, bo dziecko, bo podłoga drewniana... Po krótkich negocjacjach pani zgodziła się nie oglądać jednak mieszkania tylko z perspektywy przedpokoju, a przemieszczała się po mieszkaniu na ręczniku papierowym. Co by nie mówić, panią bardzo polubiłam. Jeśli to czyta, niech wie, że żałuję, że to nie ona spać będzie w naszym łóżeczku. Zwyciężył jednak argument ekonomiczny.
Kolejni oglądający. Pani bardzo sympatyczna, bardzo skromna, długie rękawki, golf po uszy. Z nią pan. Niby wszystko się zgadza, a jednak... Pan zdecydowanie kontrastujący. Łysy, w skórzanej kurtce, przez całe spotkanie nie ruszy się z przedpokoju, nie odezwie się słowem. Pani odzywa się za to z wyraźnie wschodnim akcentem. Chwilę później pyta, czy mam coś przeciwko temu, żeby mieszkała tu z koleżanką. Wiem, nie ocenia się tak ludzi, ale pewne skojarzenia same się narzucają.
Następny pan. Pierwsze wrażenie bardzo dobre. Elegancki, zadbany, dobrze ubrany. Czerwona lampka pojawia się, kiedy pyta, czy zamierzam zgłaszać wynajem do Urzędu Skarbowego. Bo on nie chciałby żeby jego nazwisko gdzieś figurowało. A w ogóle to stara się o mieszkanie socjalne, więc nie może się przed państwem ujawnić, że stać go na wynajem takiego mieszkania.
Inna sytuacja. Pan przychodzi z agentem. Agent co jakiś czas powtarza, że rzekomy pan planuje tu mieszkać z drugim panem. Za każdym razem, gdy padnie taki tekst, pan stanowczo się obrusza i mówi "z kuzynem". Im bardziej pan się obrusza, tym częściej pan wspomina drugiego pana. Serio, nie oceniam ludzi po tym, z kim i jak sypiają. Nie badam życia seksualnego moich przyjaciół i nie interesuje mnie to u obcych, Miłość to miłość, a miłość nie wyklucza. Ale cała ta sytuacja sprawia wrażenie tragifarsy.
No i są ONI. Czyli Ci, z którymi finalnie podpisaliśmy umowę i którzy wpłacili nam zaliczkę. Internet ma jednak uszy, dlatego powstrzymam tu moje zapędy plotkarskie. :) Pozostaję mi tylko mieć nadzieję, że przez najbliższy rok będę myślała o nich wyłącznie dobrze.
Tyle. Niedługo zapdejtuje Was w temacie, co u nas. Póki co zdradzę Wam tylko, że tęsknię za tymi codziennymi porządkami. Kajam się, że wtedy narzekałam.
To się aż prosi o oddzielnego posta! Zwłaszcza w taki dzień jak dzień, kiedy naprawdę mam już wszystkiego i wszystkich powyżej uszu. No to dziś lecimy z luźnym offtopikiem.
Wiecie, mam swoje wady i co bym nie mówiła, to jednak oceniam ludzi po tym, czy zdejmują buty. Nie dajcie się zwieść kurtuazyjnym zapewnieniom, że "nieee, nie trzeba". Moje serce skradli Ci, którzy mimo wszystko zdjęli. Zwłaszcza w taką pogodę.
Była więc Pani na szpilkach, jakich nie powstydziłaby się Kim Kardashian. Pani wpadła do nas jak po ogień (zresztą cała była jak ogień, co za żywotność, co za temperament!) i na wejściu oznajmiła, że butów nie zdejmie, bo strasznie ciężko je wcisnąć z powrotem, ale, że w butach też nie wejdzie, bo pogoda, bo dziecko, bo podłoga drewniana... Po krótkich negocjacjach pani zgodziła się nie oglądać jednak mieszkania tylko z perspektywy przedpokoju, a przemieszczała się po mieszkaniu na ręczniku papierowym. Co by nie mówić, panią bardzo polubiłam. Jeśli to czyta, niech wie, że żałuję, że to nie ona spać będzie w naszym łóżeczku. Zwyciężył jednak argument ekonomiczny.
Kolejni oglądający. Pani bardzo sympatyczna, bardzo skromna, długie rękawki, golf po uszy. Z nią pan. Niby wszystko się zgadza, a jednak... Pan zdecydowanie kontrastujący. Łysy, w skórzanej kurtce, przez całe spotkanie nie ruszy się z przedpokoju, nie odezwie się słowem. Pani odzywa się za to z wyraźnie wschodnim akcentem. Chwilę później pyta, czy mam coś przeciwko temu, żeby mieszkała tu z koleżanką. Wiem, nie ocenia się tak ludzi, ale pewne skojarzenia same się narzucają.
Następny pan. Pierwsze wrażenie bardzo dobre. Elegancki, zadbany, dobrze ubrany. Czerwona lampka pojawia się, kiedy pyta, czy zamierzam zgłaszać wynajem do Urzędu Skarbowego. Bo on nie chciałby żeby jego nazwisko gdzieś figurowało. A w ogóle to stara się o mieszkanie socjalne, więc nie może się przed państwem ujawnić, że stać go na wynajem takiego mieszkania.
Inna sytuacja. Pan przychodzi z agentem. Agent co jakiś czas powtarza, że rzekomy pan planuje tu mieszkać z drugim panem. Za każdym razem, gdy padnie taki tekst, pan stanowczo się obrusza i mówi "z kuzynem". Im bardziej pan się obrusza, tym częściej pan wspomina drugiego pana. Serio, nie oceniam ludzi po tym, z kim i jak sypiają. Nie badam życia seksualnego moich przyjaciół i nie interesuje mnie to u obcych, Miłość to miłość, a miłość nie wyklucza. Ale cała ta sytuacja sprawia wrażenie tragifarsy.
No i są ONI. Czyli Ci, z którymi finalnie podpisaliśmy umowę i którzy wpłacili nam zaliczkę. Internet ma jednak uszy, dlatego powstrzymam tu moje zapędy plotkarskie. :) Pozostaję mi tylko mieć nadzieję, że przez najbliższy rok będę myślała o nich wyłącznie dobrze.
Tyle. Niedługo zapdejtuje Was w temacie, co u nas. Póki co zdradzę Wam tylko, że tęsknię za tymi codziennymi porządkami. Kajam się, że wtedy narzekałam.