Jesień totalnie mi nie służy. No poza tymi jej początkami, kiedy jeszcze ciepło, a już złoto. Już czuć, że powietrze jakieś inne, ale słońce jeszcze grzeje. Wtedy jest super.
To, co wszyscy tak szumnie nazywają polską złotą jesienią czuć w sercu i na zewnątrz. Wtedy sobie myślę, że może w tym roku będzie inaczej i może ta cała jesień faktycznie nie jest taka zła.
A potem jeb! Pogoda pada, liście spadają, nastrój pada. Wichur hula, deszcz leje, szatan i zło.
Jak co roku jesień zastaje mnie smętną, w piżamie i z gilem. I jak co roku zastanawiam się, co z tym fantem zrobić.
Mam więc już za sobą etap wydmuchiwania sobie mózgu razem z katarem. Resztą tego co zostało próbuję przedsięwziąć jakiś plan.
Ostatnie dni przykuły mnie do łóżka (no ok, nie dosłownie, trudno siedzieć w łóżku, gdy ma się małego Gnoma, ale przynajmniej starałam się oscylować gdzieś w jego okolicy). I to była masakra. Dla nas obojga. Zapomniałam już jakie męczące jest siedzenie w domu z Gnomiskiem bez planu, bez obowiązków, bez głupich zakupów do zrobienia. Gnoma rozpiera energia, w stopniu takim, że jak myślę, mógłby spokojnie zasilić w nią całe osiedle. Wiecie, takie blokowisko, z włączonym telewizorem w każdym pokoju, podładowaniem komórki i laptopa włącznie.
Do tej pory byliśmy królami (i postrachem) placów zabaw.
Ale wraz z pogodą podupadło zdrowie. Póki co przenieśliśmy się więc w indorowe place zabaw poziom premium. Takie jest Malinowo. No właśnie, jak sama nazwa wskazuje, dla mnie cud malina. Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale moje nadzwyczaj żarte Gnomisko po raz pierwszy nie miało czasu na jedzenie - Bo sorry mamo, zarobiony jestem, obiad poczeka, teraz lecęęęęę. Bo kulki, bo samochody, bo zjeżdżalnia, bo WSZYSTKO TAKIE WSPANIAŁE, Kawa też smaczna, tyle dodam od siebie. Na zajęciach zorganizowanych jeszcze nie byliśmy, ale wszystko przed nami.
Powiem Wam szczerze, kocham tego mojego małego psychola jak szalona, jednak pewnie matką roku nigdy nie będę. Zwyczajnie brakuje mi pomysłów na te wspólne zabawy, bodźcowanie, intelektualne stymulowanie srajda. Trochę mi też te klocki zwyczajnie wieją nudą. Szukam więc inspiracji.
Oczy i uszu mam zawsze szeroko otwarte. Choć nie jestem alfą i omegą rodzicielstwa, raczkuję w temacie (mimo że o zgrozo! mój syn już biega, a ja nadal na tym etapie!) zabaw rozwojowych, to robię co mogę, staram się nadążać. Co dostrzegę, przepuszczam przez filtr pod tytułem "Czy Gnomisku się spodoba?" i staram się podciągnąć pod jego poziom. Póki co bez spektakularnych efektów ;) ale wiecie co? Z czystym sumieniem mogę Wam polecić mój ostatni zakup. Drewniana kolejka z Biedronki. RE-WE-LAC-JA. Ok, kolory może takie z mocną dominacją różówego, ale w końcu gender, się wie. Gnomisku się podoba, więc ja nie mam nic do dodania.
O rety, w końcu widać, że naprawdę coś się dzieję, a zakończenie robót zaczyna stawać się realną perspektywą, a nie majaczeniem we mgle. Jeszcze tylko malowanie, podłogi (to w toku), łazienki, kuchnia i drzwi. Dobra, wiem, że brzmi to nadal jak całe mnóstwo roboty, ale po tym co już przeszliśmy, mam wrażenie, że to pikuś. No i powiem Wam, że podłoga w kuchni powoli wyrasta na mojego faworyta. Pierwszą kupiłam i zwróciłam, Drugą już zachowałam, ale nadal z mieszanymi uczuciami. Teraz kiedy zobaczyłam ją już położoną na dużej przestrzeni, jestem naprawdę dumna z mojego wyboru.
Strasznie nie mogę się już doczekać urządzania krok po kroku i w bólach wszystkich pomieszczeń. No i dzielenia się tym z Wami :)
To, co wszyscy tak szumnie nazywają polską złotą jesienią czuć w sercu i na zewnątrz. Wtedy sobie myślę, że może w tym roku będzie inaczej i może ta cała jesień faktycznie nie jest taka zła.
A potem jeb! Pogoda pada, liście spadają, nastrój pada. Wichur hula, deszcz leje, szatan i zło.
Jak co roku jesień zastaje mnie smętną, w piżamie i z gilem. I jak co roku zastanawiam się, co z tym fantem zrobić.
Mam więc już za sobą etap wydmuchiwania sobie mózgu razem z katarem. Resztą tego co zostało próbuję przedsięwziąć jakiś plan.
Ostatnie dni przykuły mnie do łóżka (no ok, nie dosłownie, trudno siedzieć w łóżku, gdy ma się małego Gnoma, ale przynajmniej starałam się oscylować gdzieś w jego okolicy). I to była masakra. Dla nas obojga. Zapomniałam już jakie męczące jest siedzenie w domu z Gnomiskiem bez planu, bez obowiązków, bez głupich zakupów do zrobienia. Gnoma rozpiera energia, w stopniu takim, że jak myślę, mógłby spokojnie zasilić w nią całe osiedle. Wiecie, takie blokowisko, z włączonym telewizorem w każdym pokoju, podładowaniem komórki i laptopa włącznie.
No i co z tym fantem zrobić?
Po pierwsze, dziecko trzeba zmęczyć.
W przeciwnym razie ono zmęczy nas. Wyhasać, wybaczcie porównanie, jak psa. Gnomisko jest na takim etapie, że w domu zwyczajnie się nudzi. Do żłobka jeszcze nie chodzi, choć już do tego powoli dojrzewamy. Plus budżet naciska. Co by się z tematem trochę oswoić, Gnomiszcze zsocjalizować i wspomnianego demona wymęczyć, robimy co możemy.
Ale wraz z pogodą podupadło zdrowie. Póki co przenieśliśmy się więc w indorowe place zabaw poziom premium. Takie jest Malinowo. No właśnie, jak sama nazwa wskazuje, dla mnie cud malina. Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale moje nadzwyczaj żarte Gnomisko po raz pierwszy nie miało czasu na jedzenie - Bo sorry mamo, zarobiony jestem, obiad poczeka, teraz lecęęęęę. Bo kulki, bo samochody, bo zjeżdżalnia, bo WSZYSTKO TAKIE WSPANIAŁE, Kawa też smaczna, tyle dodam od siebie. Na zajęciach zorganizowanych jeszcze nie byliśmy, ale wszystko przed nami.
Nuda, nuda, nuuuda
Powiem Wam szczerze, kocham tego mojego małego psychola jak szalona, jednak pewnie matką roku nigdy nie będę. Zwyczajnie brakuje mi pomysłów na te wspólne zabawy, bodźcowanie, intelektualne stymulowanie srajda. Trochę mi też te klocki zwyczajnie wieją nudą. Szukam więc inspiracji.
Oczy i uszu mam zawsze szeroko otwarte. Choć nie jestem alfą i omegą rodzicielstwa, raczkuję w temacie (mimo że o zgrozo! mój syn już biega, a ja nadal na tym etapie!) zabaw rozwojowych, to robię co mogę, staram się nadążać. Co dostrzegę, przepuszczam przez filtr pod tytułem "Czy Gnomisku się spodoba?" i staram się podciągnąć pod jego poziom. Póki co bez spektakularnych efektów ;) ale wiecie co? Z czystym sumieniem mogę Wam polecić mój ostatni zakup. Drewniana kolejka z Biedronki. RE-WE-LAC-JA. Ok, kolory może takie z mocną dominacją różówego, ale w końcu gender, się wie. Gnomisku się podoba, więc ja nie mam nic do dodania.
(kupiliśmy też nowy zestaw naklejek, żeby Gnomisko nie było już skazane na podbieranie księżniczek)
Po drugie, inwestujemy w moje dobre samopoczucie.
Na dobry początek wizyta u fryzjera, dermatologa i dentysty. To ostatnie troszkę straszne, ale jednak to inwestycja w siebie, a taka inwestycja zawsze popłaca, prawda?
Poza tym aktywność fizyczna. I tu trochę autorefleksyjnie, z nadzieją, że te wynurzenia dadzą mi jakiegoś kopa w zad, który jak czuję z dnia na dzień obrasta tłuszczem.
Muszę się Wam przyznać, nigdy nie byłam królową fitnessu, w podstawówce i aż po studia wf zwyczajnie mnie brzydził i do tej pory mam z tego powodu kaca moralniaka. Nie to, że zupełnie aktywności fizycznej się uchylałam, narty i pływanie były w moim życiu od zawsze. Ale to jednak takie sezonowe, zrywowe aktywności. Z wiekiem coraz bardziej mi ze sportem po drodze, choć nadal w trybie niestety "skokowym". I tak od niedawna jestem na tym etapie, że wylądowałam i do kolejnego skoku dopiero biorę rozbieg.
Wyprowadzając się z naszego mieszkania ubrania sportowe spakowałam głęboko do kartonu, wychodząc z założenia, że biegać, to ja i owszem będę, ale do Leroy Merlin. Bardzo teraz tego żałuję! Plucha, nie plucha, gil nie gil, mam ochotę wyjść i pójść w las. Oj nosi mnie tak, że hej. W rzeczach do kwatery tymczasowej zostawiłam sobie matę, myśląc, że co jak co, ale na to zawsze znajdę chwilę. No a jednak jakoś nie. Poranki tu jakoś inaczej płyną, wieczorem chemia nie ta. Obrastam w sadełko na zimę. Ale jeszcze coś ruszę w tym temacie, prawda?
Po trzecie - blog
Tak! Wreszcie chcę coś z nim zrobić, odpimpować. Sprawić, żebyśmy i ja i Wy poczuli się tu lepiej. Póki co fajerwerków nie będzie, bo też kokosów na to nie mam. Ale to zawsze krok naprzód. Lubię tu być i chciałabym w końcu dać jakiejś mojej pasji szansę na to, żeby się rozwijała. A z czasem może pomyślę nad kolejnymi, które wciąż czekają w dolnej szufladzie? Wspierajcie mnie, proszę!
Po czwarte - Chatynka
Strasznie nie mogę się już doczekać urządzania krok po kroku i w bólach wszystkich pomieszczeń. No i dzielenia się tym z Wami :)