Moje podejście do urządzanie wnętrza powoli ewoluuje. Jeszcze do niedawna (i w sumie trochę nadal z tym walczę) uważałam, że w pierwszej kolejności trzeba kupować rzeczy najważniejsze, te takie główne meble, bez których żaden dom się nie obejdzie. Teraz wiem, że po pierwsze, nie ma takich mebli, bez których nie da się żyć. Żyć można w każdych warunkach i nie myślę tu tylko o takim smętnym wegetowaniu w pustostanie. Po prostu nie ma uniwersalnego zestawu mebli obowiązkowych, każdy ma coś innego, co potrzebne mu jest do szczęścia i nie zawsze musi to być stół, czy kanapa. Są różne strategie radzenia sobie na swoim.
Powoli oddalam się więc od myślenia, że muszę mieć regał, czy to, czy tamto. Nie czekam z zakupami aż zbiorę odpowiednią ilość kasy, żeby zakupić sobie komplet mebli wypoczynkowych do salonu, wszystkie z jednego kompletu, na miarę, jak spod igły.
Nie czekam, poluję na okazję, na to, co nagle skradnie mi serce. W poprzednim mieszkaniu żal mi było kasy na durnostojki, dywany, mydelniczki, bo przecież najpierw regał, najpierw szafka pod telewizor, coś. No i było ładnie. Wszystko dopasowane, tip top, ale trochę jakby wiało chłodem.
Druga sprawa to "harmonia". Kiedyś miałam na tym punkcie hopla, bałam się łączyć różne faktury i wzory. Teraz dojrzewam do eksperymentów. Zaszalałbym troszkę. Nie, że tak zupełnie spontanicznie. Przejrzałam i codziennie przeglądam mnóstwo inspiracji i taki kontrolowany bajzel bardzo mi się podoba.
Chcę żeby moje wnętrze żyło i żebyśmy my żyli w nim. Nie chcę jednolitej zabudowy, chcę mieć różne elementy, które swobodnie będą się ze sobą łączyć. I nie będę czekać, aż Bozia na tyle sypnie mi groszem, żebym mogła kupić sobie porządny regał. Poczekam krócej, do pierwszej pensji, i pobiegnę po zasłonę prysznicową, która od jakiegoś czasu śni mi się po nocach. Lub, zważywszy na moje ostatnie braki w śnie, raczej spać mi po nocach nie daje.
Taki jest plan.
Zasypałam już kuchnię (wspólnie z cudownymi gośćmi) durnostojkami, które naprawdę tworzą to wnętrze i zbieram sobie, kroczek po kroczku, inspiracje na salon.
Dywan
Zawsze hejtowałam ideę dywanów (poza tymi łazienkowymi rzecz jasna! ślady mokrych stóp na podłodze niezmiennie napawają mnie przerażeniem, brrrr), ale im jestem starsza, tym bardziej mi się jakiś marzy. Ojciec Gnomiska zapiera się co prawda, że żaden dywan progu naszego domu nigdy nie przekroczy, ale to samo mówił o obrusach. Czyli swoje się nasłucham, ale i tak wyjdzie na moje. A jeszcze kiedyś mi za to podziękuję!
Okrutnie mnie ostatnio wzięło na paski. Zresztą sami zobaczcie:
Ojciec Gnomiska uparcie twierdzi, że takie dywany sprzedają tylko w pakiecie z Turkiem kręcącym kebab i że po prostu nie mamy na to wszystko miejsca
Ale nie tylko paski, choć nadal w pobliżu:
Swoją drogą moje dywanowe plany wykraczają daleko poza salon...
Regał
Oboje z Ojcem Gnomiszcza uwielbiamy czytać i nie wyobrażamy sobie domu bez książek. Nie podobają mi się jednak ciężkie, przytłaczające meble. Podoba mi się za to to:
Źródło: Meble Hugle
To:
Źródło: Vox (bicz plis, bez tej zastawy rodowej)
I to:
Źródło: znowu Vox
W wersji okrojonej także to:
Źródło: ciocia Ikea
Stół
Marzy mi się duży stół. Taki solidny, z prawdziwego drewna ciosany.
Zdjęcie za: klik!
Choć w wersji bardziej ekonomicznej kuszą i takie:
Krzesła
Bardzo chciałam Wam pokazać 2-3 krzesła, na których widok moje serce bije mocniej, ale chyba chcę wszystkie. No dobra, łapcie na zachętę i biegnijcie obczaić resztę tutaj.
Dodatki
Szkło, szkło, szkło. W każdej postaci, najlepiej w rozmiarze XXL.
I gąsiory. Kasia z Piątego Pokoju ma na nie super patent.
Ale wiecie, żyję z Gnomem, a dziecko i szkło to nie jest dream team.
Mam za to w planach zasypać którąś ze ścian obrazkami. Na odpowiedniej wysokości, zgodnie z zasadami BHP. O tak ma być:
i.... Ikea
oraz... Ikea
Bardzo podobają mi się grafiki z Wallbeing. Mam wrażenie, że już sama nazwa zalotnie puszcza do mnie oko.
Jestem już szczęśliwą posiadaczką tego:
O to
i ostrzę sobie ząbki na to:
Marta natura niezmiennie ma u mnie największe szanse na przetrwanie :)
I smutny koc:
Źródło: mój druh h&m
Jeśli o kanapie mowa, to zdecydowanie brakuje mi stolika kawowego. Albo winnego, jak zwał, tak zwał.
Kręcą mnie geometryczne formy, jak to:
Take me home (oh, tejkłabym, tylko ta cena...)
Ale też takie bardziej klasyki:
I wariacje na temat stolika kawowego:
Znów Ikea
Na ten ostatni, przyznaję, zachorowałam. Tylko jak go ugryźć z oliwkową kanapą?! OK, jest też beżowy, ale wiecie, to już nie to samo.
Do brzegu! Czyli próbując uporządkować trochę ten wnętrzarski pierdolnik: w salonie ma być trochę skandynawsko, trochę surowo, trochę misz-masz i trochę minimalistycznie, z dodatkowym, dużym focusem na tkaniny. Da się na to patrzeć?