Raźnym krokiem (i rzężąco) w Nowy Rok
3.1.16
Dziś postanowiłam Was zasypać. Zapinajcie pasy i jazda!
Pamiętacie jak kiedyś wyglądał nasz mały pierdolnik na górze i jak rodził się w bólach?
dla przypomnienia
No to teraz wygląda tak:
Ha! To Was zakoczyłam, co?
Trzy pokoje na górze, o których wielkość i układ trochę się martwiliśmy, wyszły nam naprawdę przestronne i funkcjonalne. Od lewej mamy więc pokój anonimowego bobasa, na wprost pokój Gnomiska, po prawej sypialnię. Poza zasięgiem wzroku jeszcze główna łazienka.
Obczajajcie.
Pokój anonimowego bobasa
Póki co bobasa nie ma nawet w planach, to samo z meblami. A może przerobimy go (spokojnie, mowa o pokoju, nie bobasie) na salę zabaw Gnomiszcza? Albo pokój pracy twórczej (czyt.: gabinet) seniorów rodu? Się jeszcze zobaczy.
Sypialnia
Znany Wam już żyrandol. Na podłodze parkiet dębowy. W kącie jedno okno, poza kadrem drugie. Wiele się tu już nie wydarzy. Wstawimy sobie materac, zmontujemy szafki nocne ze skrzynek po winie (nawet alkoholizm ma swoje dobre strony), a na matki boskiej pieniężnej może szarpniemy się na jakieś lampki do czytania. Od jakiegoś czasu chodzi też za mną coś na ścianę przy łóżku (tfu! materacu), wiecie, co by potraktować ten temat jako zagłówek. Coś w takim klimacie jak tutaj klik albo klik. Ja się jaram, ale zobaczymy, czy przepchnę ten temat dalej.
Na zdjęciu widok z garderoby.
A jeśli o niej mowa, to i tam powoli coś się ruszyło:
OK, powiedzmy to sobie jasno, imponująco jeszcze nie jest, ale jednak to nasze pierwsze DYI, tak że wrzućcie na cierpliwość i powściągnijcie swe rumaki. Jeszcze będzie pięknie.
Wiecie, długo rozważałam różne opcje. To spore pomieszczenie (plus minus 3,5 x 1,8 m), jednak z różnymi dziwnymi skosami, które trochę utrudniają maksymalne wykorzystanie przestrzeni. Finalnie zdecydowaliśmy się na montaż najprostszych elementów z Castoramy (linia "Shopline"). Wychodzi tanio i można sobie skombinować i samemu zbudować, co komu potrzebne, wedle zapotrzebowania. Wykalkulowałam sobie, że żeby zrobić sensowne przejście, a jednocześnie, żeby móc na tej rurce powiesić wieszaki, to optymalna odległość rury od ściany powinna wynieść 30 cm. Nie sprawdzałam tego po Ojcu Gnomiska, ale wierzę, że mogę mu zaufać w tym temacie (Hej, czy tylko mi ta odległość na zdjęciu wydaje się podejrzanie mała?).
Pokój Gnomiska
Duże pole do popisu, w planach działamy bez zakupu mebli, posiłkujemy się tym co mamy. Liczę więc na jakieś ciekawe DYI i inne wnętrzarskie low costy. A ta rolka, która się tu Wam objawiła, to nasz materac do sypialni, czyli jakby się dobrze zastanowić, jedyny mebel na tym poziomie. Póki co utknął tutaj, ale nie bójcie, przeturlamy go sobie potem na właściwe miejsce.
Wiecie, te kolory na zdjęciach są trochę przekłamane, ale jednak to intensywne (jak dla mnie) natężenie błękitu budzi we mnie pewien niepokój. Malowania już zdecydowanie nie chcę, wszyscy mamy go powyżej uszu. Tonować meblami, to wiele nie stonuję, biorąc pod uwagę stan mebli na dziś (i ten sam stan w perspektywie zapewne wielu kolejnych miesięcy).
To co, machniem mu jeszcze coś na ścianę? Hej, póki co to tylko etap poszukiwania inspiracji, nie wygrałam w totka, żeby płacić 1200 zł za tapetę! Ale popatrzeć przecież można: klik, klik, klik i klik.
A jak znacie godne polecenia miejsca, gdzie mogę w rozsądnej cenie trafić coś dla Gnomiszcza, dajcie znać, a z pewnością się odwdzięczę :)
Łazienka
Zawsze marzyłam o luksferze w domu. No i się zadziało. Te luksfery skrywają sobie naszą kabinę prysznicową z deszczownicą i termostatem, czyli dla każdego coś dobrego. Dla mnie termostat, dla Ojca Gnoma deszczownica. Ja mam lęki i jakoś nie mogę się przełamać. Niby jestem dziecię wody, pływam, nurkuję i (pozostając w nadmorskim klimacie) z lubością wygrzewam gnaty na słońcu. A jednak pod to ustrojstwo nie wejdę, blokada, lęk przed utopieniem, no kaplica po prostu. Ale spokojnie, to nie oznacza, że mam zamiar teraz śmierdzieć. Szarpnęliśmy się też na tradycyjną słuchawkę prysznicową. Luz!
W tle i w mroku nasza pralnio-suszarnia. Ze względów praktycznych dodatkowo dorzuciliśmy do niej po jednym wywietrzniku i kaloryferze. Z tych samych względów pasowałoby ją jakoś zamknąć, ale karta kredytowa jest na nie.
Na dole rodzi się kuchnia. Zabudowa w kształcie literki C, na frontach Ikea. Te dolne to Ekestad. Pewnie wszyscy świetnie je już znacie z zasrywających Was nimi reklam. No cóż, na swoje usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że wybrałam je sobie, zanim stały się modne i nadal mi się podobają, choć Ikea robi co może, żeby mnie do nich zniechęcić.
Góra to zwykłe białe matowe fronty. Tyle widzicie teraz. Docelowo dojdzie tam jeszcze parę elementów wykonanych z drewnianego blatu. Ot, takie przełamanie.
To pomiędzy to farba tablicowa. Czytałam, że nadaje się do kuchni, ale szczerze, nadal nie jestem przekonana co do tego, jak sprawdzi się w praktyce.
Tej farby mamy w kuchni jeszcze trochę. Ale to pokażę Wam już przy innej okazji.
A co poza tym? Za tydzień Mały rusza do żłobka. Jestem tym faktem jednocześnie przerażona, podekscytowana i czuję się najgorszą matką na świecie z przynajmniej z dwóch powodów. Z pierwszego, bo wiadomo, zamiast siedzieć w domu i wychowywać, wysyłam w świat. Z drugiego, bo gdzieś tam, o zgrozo, pojawiają się momenty, że naprawdę się cieszę, że to moje kiszenie w domu się skończy. To krótkie przebłyski i wiem, że nie raz jeszcze tego pożałuję i splunę sobie w twarz. Cieszę się, że poniekąd to życie samo mnie do tego powrotu do pracy zmusiło, nie pozostawiając miejsca na wahania.
Żałuję tylko bardzo, że wszystko to zbiegło nam się w czasie: przeprowadzka, żłobek, praca. Nie tak to sobie w głowach ułożyliśmy, miało być po kolei, bez fundowania Gnomisku trzech rewolucji jednocześnie. Ale życie jak zwykle zaśmiało się nam w twarz. Cała nadzieja w tym, że Gnomisko niewiele robi sobie ze zmian. Oby mu tak zostało, a towarzystwo ziomków w jego wieku zrekompensowało brak matczynych cycków przez większą część dnia.
Nie dociera do mnie zupełnie, że niedługo bezpowrotnie zamkniemy jakiś etap. Bardzo ważny etap. Już mi tęskno do tej małej krewety, którą kiedyś był, a jednocześnie rozpiera mnie duma z każdej nowej umiejętności tego dużego chłopca. To se ne vrati, pora iść dalej, choć smuteczki i ciężko na sercu.
Chciałabym jakoś celebrować ten czas, który nam został (co za dramatyzm!), pobyć z nim na 100% procent, ale wiecie co? Znów jesteśmy chorzy. Najpierw na zdrowiu podupadł Ojciec Gnomiska. Chodził, rzęził jak gruźlik i truł nas przez jakieś dwa tygodnie. Sam oczywiście ani na moment nie zwalniając obrotów, ale, jak twierdził, był w szczytowej formie. Tylko mówił jakby mniej. Kiedy jemu poszło na życie, rzęzić zaczęło to mniejsze. No ale Gnomiszcze, jak to Gnomiszcze, zarzęził dwa razy i pobiegł kopać piłkę. Przemutowane przez niego wirusy, bakterie i cały zestaw innych syfów trafiły w końcu do mnie i tu mogły wreszcie pokazać na co je stać. Sieknęły mną o ścianę, zgięły w pół, przeżuły i wypluły. Początkowo myślałam, że niczym Ojciec Dziecka i Feniks z Popiołów, tako i ja podniosę się z tego, otrzepię piórka i wyjdę ze starcia zwycięsko. No jednak nie, mija kolejny dzień, a światełka w tunelu nie widać, im dalej w to brnę, tym ze mną gorzej i znikąd ratunku. Zagryzam czosnek miodem, miód czosnkiem, śmierdzę i rzężę dalej.
Dużo zdrowia mi w Nowym Roku życzcie, jako i ja Wam życzę.
0 komentarze