Kącik małego widza

18.3.16

Ciężkie jest życie matki pracującej i urządzającej dom, ale jeszcze cięższe pracującego ojca, który musi wszystkim tym oczekiwaniom sprostać i samodzielnie wykonać. Wściekam się czasem, że tyle to wszystko trwa, a tymczasem sama z tematem rolet bujam się już od miesiąca. Łatwo dostrzec zadrę w oku bliźniego, ale nie belkę we własnym. Tato Gnoma, aj law ju, ajm sorry!

Za jedno muszę być wdzięczna telewizorowi - poruszył nas do działania (doceńcie mój wkład w przesunięcie kanapy) i zmobilizował do paru zmian.


Przesunięta kanpa

Zmian, które pchnęły nas do przodu i nadały salonowi charakteru. Wreszcie poza kanapą doczekaliśmy się też innej, trwałej i własnej zabudowy. Ten salon to była trochę taka nasza pięta achillesowa, wprowadzaliśmy małe zmiany, które jednak zupełnie ginęły w sporej przestrzeni. Z drugiej strony ciężko nam było zebrać się za rzeczy większe, bo też wszystko co potrzebne mieliśmy, podstawowe potrzeby, na czym usiąść, przy czym zjeść i na co popatrzeć (na mnie), były zaspokojone. Potrzeba estetyzacji wnętrza jakoś zeszła na dalszy plan w obliczu codziennych obowiązków i kurczących się zasobów portfela. 

Nagląca potrzeba posiadania przez Ojca Gnoma telewizora wymusiła jednak w końcu kolejne meble. I choć nie zapalałam się do tego pomysłu, to cała ta otoczka wynagrodziła mi to z nawiązką.

Po kolei.

Pomalowaliśmy ścianę. Mam nadzieję, że Najwspanialszy Wykonawca wybaczy mi tę liczbę mnogą, ale wiadomo przecież, tak silnie identyfikuję się z nim w cierpieniu, że nie mogłoby być inaczej. W pomieszczeniu postawiłam głównie na jasne kolory, marzył mi się jakiś mocniejszy akcent. To ściana jeszcze telewizyjna, a docelowo telewizyjno - kozowa. Pomyślałam, gdzie, jeśli nie tam? Rozważałam machnięcie jeszcze jednej ściany, a przynajmniej jej części (do granicy symbolicznie wyznaczanej przez drzwi balkonowe), ale cieszę się, że na tym poprzestałam. To jednak byłoby o krok za daleko.


A w tych mebelkach najfajniejsze jest to, że jak już nam się trochę opatrzą, to je pomalujemy.... na pastelowo!


Kable. Długo by opowiadać. Nie jeden związek mógłby się przez to rozpaść, my jednak cudem przetrwaliśmy. Długo nie dopuszczałam żadnej innej opcji niż wkucie ich w ścianę. Czasem jednak i najtrwalsi wymiękają w imię wyższego dobra. Tako i ja wymiękłam, w imię naszej miłości. Mogłoby być lepiej? Z pewnością. Czy warto o to kruszyć kopię i się zajebać? Nie sądzę.

Kable i kolekcja młodego melomana z ambicjami

Na koniec jeszcze pusta witryna. A w niej dumnie odbijający się nowy stół (i stare krzesła). Potraktujcie to jako trailer następnego wpisu.


Zobacz także...

0 komentarze