Chatynkowa sypialnia
7.2.16
Pierwszy tydzień za nami. I wiecie co? Dajemy radę. Haj fajw! Niby od początku wiedziałam, że damy, ale nastawiałam się jednak na więcej cierpienia i darcia szat. Dobrze czasem nastawić się na najgorsze i jarać się tym, co przerosło oczekiwania. Tym bardziej jeśli niewiele trzeba, żeby tak było. Teraz z niecierpliwością czekam na pierwszą pensję (zasypcie mnie!) i zdjęcia ze żłobkowego balu.
Oswajanie żłobka idzie nam bardzo powoli, ale jednak ciągle do przodu. W zasadzie dnie są już bardzo dobre, histeria rozstaniowa też się skraca. Niezmiennie wędruje z nami świnia, ale szczęśliwe nie liczą nam za nią dodatkowych opłat. W ogóle świnia ewoluowała na najlepszego przyjaciela (zaraz po cycu) i strach się gdziekolwiek bez niej ruszyć. Jak się Gnomiszcze zorientuje, że nie ma z nami świni, to nie wiem, czy i buła pomoże. Nie raz zaliczaliśmy już szybki zwrot na wstecznym po zwierzynę.
W pracy póki co bez emocji. Nie pamiętam już, kiedy dane mi było spędzić tyle czasu w bezruchu. Tyłek drętwieje od tego siedzenia. A jak za dużo siedzę, to za dużo myślę. Z tego myślenia same kwiatki, ot choćby dziś, zdiagnozowałam sobie guza na nadgarstku. Siedzenie ewidentnie mi nie służy.
Ten tydzień trochę dał mi w kość, trochę pozwolił mi napawać się dumą, że taka jestem ogarnięta i zorganizowana. Ale jak bardzo zajebista bym nie była, wiem już na pewno, że nie można mieć w garści wszystkich wróbli. Jakbym się nie starała i mało nie spała, to doba nie chce być dłuższa. Negocjacje nic nie dają. Czasem po prostu trzeba z czegoś zrezygnować, odłożyć na później. Niby to oczywiste, ale wierzcie, że komu jak komu, ale mnie, rozpuszczonej, rozpieszczonej i przez życie rozpieszczanej (nie)jedynaczce naprawdę trudno sobie czasem odpuścić. A wszystko takie piękne i kuszące, a świat taki okrutny.
Co do Chatynki, no jest piękna po prostu. Choć ja znam już każdą skazę, każdą nabytą (od grudnia zaledwie!!!) rysę na podłodzę i mogłabym oprowadzać wycieczki szlakiem chatynkowych wad. Choć metraż nie duży, to materiału starczyłoby spokojnie na tyle, żeby zanudzić i zniechęcić gości. Jednak wolę to sobie kisić w środku i mieć nadzieję, że tempo powstawania rys osłabnie. Poza tym niewiele się dzieje, bo raz, że kasa, a dwa, że czas. Mało tu po prostu bywamy, a po powrocie z prac, żłobków i sklepu, zwykle padamy niedługo po Gnomisku.
A że gromadnie najwięcej czasu spędzamy w sypialni (w zawodach indywidualnych u mnie mogłaby przebić ją tylko łazienka), to dziś ona na tapecie (dosłownie i w przenośni!). Sama w sobie nie jest ogromna, ale też niewiele nam trzeba, byle było dużo miejsca do spania i miejsce na kimę nad książką. Wiecie, my, tania siła robocza, z obrzeża Warszawy, tak naprawdę nie czytamy, my nad książką zasypiamy.
W sumie nasza sypialnia ma jakieś 3x4 metry. Jakieś, bo tak naprawdę nigdy jej porządnie nie wymierzyliśmy, a na planie Chatynki, który dostaliśmy od dewelopera widniała razem z całą górą jako jeden wielki open space. Z sypialni mamy przejście do garderoby, ale o tym innym razem.
Od początku towarzyszyło nam jedno główne założenie, nigdy przenigdy telewizora w sypialni. Nie tylko dlatego, że nas na niego po prostu nie stać, ale też dlatego, że nie po to jest sypialnia. Dzień, w którym zagości w niej TV, uznam za symboliczny schyłek naszego konkubinatu.
Zamiast TV, lustro
Zaczęłam od tego, czego nie ma i w sumie śmiało mogłabym pociągnąć dalej w tej konwencji, bo to temat rzeka. Ale, żeby niepotrzebnie nie przedłużać, pokażę Wam co jest.
Jest materac, Duży i twardy, czyli taki, jaki powinien być każdy materac. Rozważaliśmy 2x2 albo 1,8x2, finalnie wybraliśmy tę drugą opcję, tylko dlatego, że jest bardziej uniwersalna, gdybyśmy kiedyś zapragnęli łóżka. Ale póki co nie pragniemy, dobrze nam na tym materacu, dobrze się komponuje z resztą otoczenia, a i mamy luz, że Gnomisko sobie łba spadając nie rozbije. Czasem mi tylko łóżka brakuje, kiedy przychodzi mi wstać z materaca ze śpiącymi na mnie trzydziestoma tonami i przetransportować je w inne miejsce. Ciągle jednak wierzę, że kiedyś dotrwamy czasów, kiedy Gnomiś dostanie do pokoju swój własny mebel, na którym będzie można go ululać bez rwy kulszowej.
A taki widok mnie dziś przywitał rano. W nocy spałam pod Wielkim Wozem!
Po obu stronach materaca, po równości, każdy ma swoją szafeczkę nocną, czy jak tam ją zwał. Każda sklejona z dwóch skrzynek po winie (nie chcę Was namawiać do alkoholizmu, ale ogarniacie z iloma korzyściami się to wiąże?). wypolerowana papierem ściernym i podklejona filcem, co by nam drogocennej podłogi nie rysowała. Proste? Proste!
Swoją drogą planuje zacząć zbierać korki po winach, a wtedy to dopiero odpalę moją DYI manufakturę, hell yeah.
Nad skrzynkami lampy przemysłowe, 30 złociszy, polecam. Podwieszone na kołkach, ze słabymi żarówkami, zawieszone z założenia asymetrycznie i fantazyjnie. No jak widać fantazja to nie jest nasza mocna strona, ale coś z tym jeszcze zrobimy, aj promis.
W tle tapeta. Moja pierwsza tapeta. Długo nie byłam do nich przekonana i jeśli czegoś żałuję, to właśnie tego, że tak długo.
Ojciec Gnomiska sam kleił, taki zdolny
Dla mnie pięknie. I bardzo, bardzo minimalistycznie. Tyle na dziś i do zobaczenia, besos!
0 komentarze