Małe przełomy
2.12.15
W najbliższym czasie poza Chatynką, czeka nas jeszcze jedna życiowa rewolucja. Mój powrót do pracy i wysyłka Gnomisia do żłobka. Ściska mnie w brzuchu i drżę na samą myśl o tym. Rozmowa na ten temat z Ojcem, w dziewięciu na dziesięć przypadków kończy się awanturą lub płaczem (ewentualnie, tym i tym). Znak, że jemu też lekko nie jest.
Długo odwlekałam tę chwilę czekając na odpowiedni moment. Głupia ja, bo przecież taki moment nigdy nie nadchodzi. Nasz domowy budżet jednak cichutko kwili (a niedługo wyć będzie na całe gardło), Chatynka pochłania kolejne pieniądze, a nowe kolekcje to ja sobie mogę pooglądać najwyżej na wystawach.
Co bym nie mówiła, Gnomiszcze jest już jednak naprawdę dużym chłopakiem i wiem na pewno, że sobie poradzi, pewnie nawet lepiej ode mnie. Po wielu przesunięciach terminu, ostatecznie ustaliliśmy, że w styczniu, po wszystkich tych dniach świątecznych, Gnomisku spakujemy piżamkę, kapciuszki i bułę na drogę i wyślemy do żłobka. A mnie do pracy, tyle że z miesięczną obsuwą, co by mieć pewność, że Gnomiś się wcześniej odpowiednio zaadaptuje.
Uwielbiam te chwile, kiedy Gnomiszcze wtula się we mnie, i z ufnością i ręką pod moją bluzką spokojnie zasypia. Bez protestów, wrzasków i darcia szat. Będzie mi tych chwil bardzo brakowało i jednocześnie strasznie się boję, czy ta zmiana w naszym życiu nie zamknie jakiegoś etapu. Wszak za jeden z naszych największych rodzicielskich sukcesów uważam fakt, że wyrasta nam to nasze pulchne maleństwo w poczuciu bezpieczeństwa i zaufania do rodziców. I gnębią mnie pytania, czy żłobek tego nie zepsuje? Czy Gnomisko nie poczuje się opuszczone, odrzucone?
Ale są i takie momenty, kiedy nie mogę się tego jego startu w prawie dorosłe prawie przedszkolaka życie doczekać. Zwyczajnie widzę, że srajd nudzi się w domu, a gdybym przypadkiem miała ten fakt przegapić, to da mi to boleśnie odczuć. W temacie spania też ostatnio.
Pora spania dla wszystkich rodziców to taka świętość. Choć mam wrażenie, że udało nam się zrealizować nasz cel wychowawczy stworzenia istoty, która ceni sobie sen tak samo jak ja, to jednak zdarzają się i gorsze momenty. Bo w tym wieku czasem po prostu szkoda czasu na sen, świat taki piękny, ja taki zawalony robotą, sorrrry mamo.
Z koniem nie będę się kopać, więc stosuję taktykę uników. Bez konfrontacji i ofiar. Nie chcesz spać? OK, ja tu sobie obok przycupnę i poczytam książkę. I żadnego głaskania póki Gnomisko żongluje maskotkami i staje na głowie. Do tematu tuli-tuli wrócimy, jak się położy. Chwilowo taktyka uników idzie mi tak dobrze, że całkowicie pałeczkę w tym temacie przekazałam Ojcu. U mnie relaks!
A wiecie co w Chatynce? Weszliśmy w ostatnią fazę wykańczania, czyli tzw. fazę "opierdalania majstra". Czyli majster mówi, że do piątku skończy, a my go przekonujemy, że jednak nie, bo to i to i tamto i jeszcze tamto-tamto w rogu trzeba poprawić.
Trochę niezależnie od majstra działamy już we własnym zakresie, czyli robimy to, co zdecydowaliśmy się z robót majstra odjąć i ogarnąć we własnym zakresie, co by nam na wszystko starczyło. A kiedy piszę "wszystko" wcale nie mam na myśli urządzenia Chatynki meblami, a jedynie doprowadzenie jej do stanu zamieszkania i zastawienia kartonami. Znaczy się, że te oszczędności były naprawdę absolutnie niezbędne. Jeśli fortuna będzie nam sprzyjać, szarpniemy się też na materac do spania.
No więc za nami (a właściwie za nimi - czyli męską częścią naszego teamu) pierwsze malowanie. Zdecydowaliśmy się większość ścian pozostawić w kolorze białym. Wyjątkiem będzie pokój Gnomiska i klatka schodowa. Na klatce białe schody i szara ściana, czyli zestaw, którzy marzy mi się już od dawna i o którym wielokrotnie już wspominałam.
W pokoju dziecięcym zdecydowaliśmy się na jakże wesoły kolor.... szary! Tacy z nas źli rodzice. Dużo się zdjęć pokoików naoglądałam i jakoś nie mogę dojść do ładu z jaskrawymi kolorami. Powiecie może, że taki niebieski ścienny czy zielony wcale jaskrawe być nie muszą, ale dla mnie są. Zdecydowanie idziemy w coś bardziej stonowanego.
Po bardzo nerwowych chwilach, mamy też w końcu informację o wypłacie drugiej, ostatniej transzy kredytu. Te transze to taki myk banku, w który daliśmy się wciągnąć jak głupi. Razem z kredytem hipotecznym wnioskowaliśmy też o pewną, sporą pulę kasy na wykończenie tego naszego pustostanu. Bank się zgodził i ustalił nam wypłatę tej kasy w dwóch ratach. Pierwsza poszła z automatu, druga, w całej naszej naiwności, też miała tak pójść. Bo to też miała być formalność, jak nas wszyscy zapewniali. Pstrykniemy parę zdjęć, pokażemy, że co bank dał, to wydaliśmy i dostaniemy kolejne wiaderko srebrników. Proste? Ani trochę. W praktyce to co dostaliśmy wydaliśmy z dużą nawiązką, więc nie przeczuwaliśmy jeszcze, że coś może pójść nie tak. Spokojni, czekaliśmy, aż zasypie nas lawina świeżej gotówki. No niestety, okazało się, że wydać, to owszem może i wydaliśmy, ale nie tak, jakby to się bankowi podobało. Długa historia, kilka dni stresu i nowe zmarszczki. Ale możemy już odbębnić sukces i lecieć zamawiać kuchnię.
Uwaga, chylcie czapki przed królową panoram. Od razu też spieszę z wyjaśnieniem: nie, nie mam okrągłych ścian. Ani nawet półokrągłych. Umówmy się, to taka konwencja artystyczna.
Pokój Gnomka
Rzut oka na salon, kuchnię i gościnny
Pokój anonimowego bobasa
Last but not least - nasza sypialnia!
0 komentarze