Moje życie z Gnomami

18.11.15

Miała być ta szumnie zapowiadana zmiana nastroju, a tu proszę. Ledwo pisałam Wam o chorobie, a znów nas dopadło. Tym razem szczęśliwie na krótko, ale z jaką siłą rażenia! W przeciągu kilku godzin padaliśmy kolejno  jak muchy. Początkowo, kiedy zaraza dopadła tylko mnie z Gnomami, na pierwszym miejscu podejrzanych o podtruwanie znalazła się moja rodzicielka.

Dołączywszy jednak po kilku godzinach do naszego grona, Matka Najlepsza oczyściła się z zarzutów. Wyjątkowo okropna to była jakaś wirusówka. Co Wam się będę rozwodzić na ten temat, dość jak powiem, że mamy trochę pościeli do prania, a szerokie szczeliny między deskami drewnianymi w podłodze nie ułatwiają sprzątania po zatruciu pokarmowym. Tyle w temacie aranżacji wnętrz na dziś.

Ale żeby nie było tak przytłaczająco, to będzie o uczuciach. Tu przynajmniej chyba mogę się nazwać szczęściarą.

To może tak trochę od dupy strony.

W kwestiach materialnych, są dwie takie rzeczy, na których punkcie mam totalnego pierdolca. I którymi z nikim nie chcę się dzielić. Jedna to ubrania, ale to już wiecie. Druga to moja ukochana kołdra i poduszka. Czemu o tym piszę? Dziś o czwartej nad ranem, uświadomiłam sobie co najlepiej obrazuje moje uczucia do Gnomiszczy. Ale po kolei.

Kiedy wprowadzał się do mnie Ojciec Gnoma, największe przerażenie budziła we mnie konieczność podziału przestrzeni szafowej. Pierwotnie planowałam wydzielić mu trochę miejsca na ciuchy w szafkach kuchennych. Powoli, ale konsekwetnie poszerzał jednak swoją przestrzeń w szafie. Stopniowo zdobywał półki, zaczął od jednej, a skończył na trzech. Dorobił się też trochę przestrzeni wiszącej.

Kolejny problem stanowiła wspomniana już pościel. Na etapie randek bardziej byłam skłonna dzielić się kawałkiem kołdry (na tym etapie wszak wszyscy ukrywamy jeszcze swoje przywary), ale na dłuższą metę, trzeba było coś zarządzić. Odbyliśmy poważną rozmowę (w tamtym czasie w sumie nie jedną) i Gnom Starszy zrozumiał konieczność zainwestowania we własną poduszkę i kołdrę.

Mimo wszystko, czasem (w sytuacji wyższej konieczności) zdarza mi się go przykryć własną kołdrą. Powiem Wam coś jeszcze. Któregoś razu Gnom Senior zasugerował mi, że powinnam przejrzeć zawartość swojej szafy i pozbyć się paru ubrań. Czy fakt, że przeżył nie świadczy wystarczająco o sile mojego uczucia?

Teraz moją wytrzymałość testuje Gnomisko Jr. I tu wracamy do wspomnianej czwartej rano. Zwyczajowo mamy tak, że Gnomuś śpi (zauważyliście, że w połączeniu ze snem każde dziecko zyskuje dodatkowe punkty do słodkości?) w swoim łóżeczku, a nad ranem ląduje z nami. I tu zaczyna się moje rozdarcie między naturalną matczyną miłością, a żądzą prawa wyłączności do MOJEJ pościeli. Codziennie to samo, nawrzucam mu tych jego przytulanek, poduszek, kołderek bez liku, w nadziei, że na tym poprzestanie.



O naiwna! Kiedy tylko zaczyna zasypiać powoli, powolutku zabiera centymetr po centymetrze MOJEJ poduszki. Zanim zapadnie w głęboką fazę snu, zdąży mnie już całkiem z niej eksmitować. A kiedy w końcu rozlegnie się miarowe pochrapywanie i wydawałoby się, że podboje zakończone, wtedy wykonuje gwałtowny, ostatni już zryw celem przyjęcia optymalnej i wygodnej (tylko dla niego) pozycji do spania. I tym ostatnim ruchem zrywa ze mnie MOJĄ kołdrę. A ja pokornie kulę się w sobie. I nawet zarzygana ostatnio pościel nie wyprowadza mnie z równowagi.




Widzicie jak uczucia zmieniają człowieka?

Ale przychodzą takie chwile, kiedy choć nie jest lekko, czuję, jak mi to wszystko wynagradzają. I jestem z nich obu bardzo dumna. Jak wtedy, gdy w środku ciężkiej przez ciągłe pobudki Gnomiszcza nocy, po okiełznaniu go wreszcie, widzę jak jego Protoplasta zamiast ładować się do łóżka, najzwyczajniej się z niego ewakuuje. Poddany przesłuchaniu, informuje mnie, że idzie spać do pokoju Gnomiska. Namawiam, żeby został, pertraktuję, negocjuję. Wszystko to na nic. W końcu słyszę "Nie mogę, OBIECAŁEM mu, że jak zaśnie, to się obok niego położe". I pozamiatane, koniec dyskusji, padło wszak magiczne słowo. Nie miałam już nic do dodania poza błogosławieństwem na drogę. A wiecie, jak mi się miło na serduchu zrobiło?

I moja nauka dla Was. Ważcie swoja słowa, bo słowa trzeba dotrzymywać. Nawet (a może "przede wszystkim") tego danego małemu srajdowi, bo kto ma być tym jego bezpiecznym oparciem, jeśli nie my?

Zobacz także...

0 komentarze